top of page

O siedmiorgu dzieciach w powijakach

Płaskorzeźba na ścianie kościoła w Jabłońcu, 2 km od Świbnej

 

 PRZEKLEŃSTWO PORZUCONEJ

 

''Czego chce to babsko? Może schronienia na noc? - Jakubie, wypędź ją za bramę! Akurat mamy ochotę udzielać schronienia tym włóczącym się ludziom! Wszyscy chcą tylko rabować i plądrować! I to w tych niepewnych czasach! Za dużo pospólstwa się włóczy! Precz z nią na drogę, skąd przyszła! "Okrzyki te wydawał dziedzic Jabłońca. Były one skierowane do biednie ubranej kobiety, która klęczała przed nim. Uniesiona w górę szpicruta mówiła o zamiarze uderzenia nieszczęśliwej, błagającej go tymi słowy: - "Miej litość, łaskawy panie! Daj mi na noc tylko wiązkę słomy w najdalszym zakątku stajni! - Ach, ja nie proszę dla siebie, lecz dla mego dziecka!". Mówiąc to podniosła w stronę srogiego pana von Wiedebacha (tak nazywał się dziedzic) tłumoczek, z którego rozlegało się kwilenie dziecka. - "Daj mi tylko łyk mleka dla małej! Potem chcę pójść i zobaczyć, czy wasi ludzie są podobnie litościwi, jak ich pan". Odpowiedzią, na to był jeszcze większy gniew pański: - "Nic z tego! Precz z nią! Jakubie! Gdzie się podział ten hultaj? - Odwiąż psa i wypędź tę kobietę! Do wsi! Niech ginie w drodze, nędzny robak! Lepsze to dla niego, niż ma zostać włóczęgą, jak jego matka!  "Ociągając się stał parobek przed drzwiami stajni. Współczuł nieszczęśliwej. Zastanawiał się także, gdzie widział tę kobietę i kiedy, gdyż głos jej wydał mu się znany. Rozmyślania przerwał pan von Wiedebach, który czerwony ze złości podszedł do, niego i podniósł nań bicz wołając: "Czy mam go popędzić? Naprzód! Czyń, co ci każę" " Jakub posłusznie szedł w stronę budy, ale nie musiał spuszczać psa, gdyż kobieta podniosła się z wielkim trudem i prawie zataczając się podeszła do bramy. Oparta o słup i wyprostowana wyciągnęła zaciśniętą pięść w stronę dziedzica: "Słusznie tak, szlachetny panie von Wiedebach! Gdy Katarzyna była jeszcze jędrna i czysta, to trzeba było żartować i pochlebiać. Ona była dość dobra, aby chłodzić gorącą krew pańską! To jest pana własne dziecko, które wy pędzicie do nędzy! Ale jeśli jest Bóg na niebie, to usłyszy moje słowa. Pan nie powinien mieć spadkobiercy, ponieważ to, własne dziecko, odpychacie! Wam urodzi się siedem, ale żaden nie będzie żyć! Pański pień będzie mieć tylko liście, ale nie wyda owoców. Jak zrobaczywiałe, zginą przedwcześnie! "Wypowiedziawszy to, Katarzyna zaśmiała się dziko, przytuliła dziecko bardziej do siebie i w zapadającym zmierzchu październikowego wieczoru.

Hrabiemu ręka opadła wraz z uniesioną szpicrutą. Bladość spędziła purpurę gniewu z jego twarzy. Początkowo chciał rzucić się na kobietę, ale członki jego były jak sparaliżowane. Bojaźliwie obejrzał się na parobka, czy ten nie słyszał przekleństw kobiety. Lecz Jakub był zajęty ujadającym psem, któremu poplątał się łańcuch. Zawoławszy do parobka: "Zostaw Sułtana, kobieta odeszła", pospieszył w stronę bramy. Hrabia Walter Otto Georg von Wiedebach powziął decyzję: On musi zawrócić Katarzynę! Daleko stąd nie mogła odejść; Lecz wtedy, gdy chciał wybiec z bramy, rozległ się stukot końskich kopyt i wesoły okrzyk: "Hallo! Czy spieszycie się tak, aby mnie spotkać gościnnie? Albo biegniecie za dziewką, która wybiegła z waszego dziedzińca? Czy to była złodziejka jajek, co? "W tej sytuacji pan von Wiedebach musiał zaniechać swego zamiaru. Niezbyt przyjaźnie wypadło pozdrowienie, którym odpowiedział swemu sąsiadowi, panu von Gablenzowi na Biedrzychowicach Dolnych. Zawrócił i towarzyszył jeźdźcowi przed stajnię. Tu von Gablenz zsiadł z wierzchowca i rzucił stajennemu cugle: "Nie zdejmować siodła!" i zwracając się do pana domu powiedział: "Przybywam dzisiaj na rozkaz mojej srogiej pani. Moja prośba dotyczy także pańskiej małżonki Urszuli Magdaleny". - "Moja żona wysłucha ją chętnie z pańskich ust i nie ścierpi, gdy pan odjedzie do domu bez jedzenia i picia. Dlatego pozwoli pan rozsiodłać swoje zwierzę". - "Lecz moja droga jest daleka, a wieczór bezksiężycowy. Przyrzekłem pani mego domu, że nie zatrzymam się na długo. W lasach kręci się dużo pospólstwa! "Nie zważając na jego sprzeciw, von Wiedebach dał wskazówki swemu parobkowi. Obaj panowie kroczyli przez dziedziniec do domu. Był to zwykły budynek jednopiętrowy. Tylko nad środkowym portalem, do którego prowadziły schody, posiadał on nadbudowę. Wysoki, załamany przez lukarny dach nadawał całości komfortowy wygląd. Wysokie drzewa zaciemniały wybrukowaną część dziedzińca przy domu, a między nimi widziano wiele ławek drewnianych wokół drewnianego stołu na kołkach wbitych w ziemię. Gdy panowie weszli do obszernej sieni, usłyszeli z dołu głos pani von Wiedebach, która w kuchni (mieściła, się w piwnicy) wydawała polecenia dziewkom. Pan domu zawołał, że mają gościa, na co pani Urszula odpowiedziała, że zaraz przyjdzie. Rzeczywiście, hrabina przyszła z zapalonym świecznikiem do saloniku, gdzie na nią czekali panowie. Bardzo serdecznie przyjęła pana von Gablenza, który przywitał ją po rycersku. Pani Urszula dowiadywała się o swoją przyjaciółkę, jego małżonkę. Gość przekazał zaproszenie na ośmiodniowe polowanie. Liczy na to, że pani domu też będzie i w jego dworku pokaże swój kunszt kulinarny, z którego była znana w całej okolicy. W zamian za przyjęcie zaproszenia pan von Gablenz musiał wziąć udział w nocnym posiłku. Gdy odjeżdżał, była już noc. Gwiazdy świeciły, lecz wiał zimny wiatr i jeździec popędzał konia ostrogami. Koło Świbnej przejeżdżał przez Lubicę. Zaraz za mostem odniósł wrażenie, że jakaś postać ludzka przykucnęła przy samym brzegu rzeki. Zawołał na nią, ale nic nie usłyszał pozą, szumem wody bijącej o filary mostu. Po godzinie był już w Biedrzychowicach. Wkrótce też udał się na spoczynek.


Pan von Gablenz nie pomylił się. Postacią, która przykucnęła przy brzegu Lubicy, była Katarzyna. Gdy wybiegła z dziedzińca w Jabłońcu, udała się do Świbnej. Tam żyła jej matka. Jako uboga przebywała w gminnym przytułku. Katarzyna od roku nic nie wiedziała o niej. Staruszka wówczas pokazała jej drzwi. Teraz córka chciała przezwyciężyć jej sprzeciw i jeszcze raz prosić o schronienie. Spodziewała się, że ze względu na dziecko jej nie wyrzuci, a sama będzie na jego utrzymanie. Długo stukała do drzwi, a gdy je otworzono, dowiedziała się o śmierci matki. Zanim zdążyła poprosić o dach nad głową, drzwi zatrzasnęły się. Wobec tego Katarzyna przekradła się w stronę rzeki. Z rozpaczy chciała skończyć ze sobą. Dlatego przykucnęła przy brzegu. Z drzemki wyrwało ją wołanie pana von Gablenza. Wystraszyła się, nic nie odpowiedziała. Potem płakało dziecko i nie można było je uspokoić ... A na drugi dzień młynarz ze Świbnej znalazł przy młynie jej ciało oraz ciało około półrocznego dziecka. Nikt nie poznał Katarzyny, tak nędza ją zmieniła. Jedynie mógł uczynić to pan von Wiedebach, ale ten nie dowiedział się o tym. Wobec powyższego kobietę, jako samobójczynię i do tego obcą, pochowano przy murze cmentarnym Jabłońcu,, gdzie Świbna miała swoją, parafię.


Minęło sporo czasu od opisanych wydarzeń. We dworze w Jabłońcu, od świtu panowała niespokojna krzątanina. Unikano wszelkich hałasów, prace były wykonywane cicho, bowiem pani Urszula, żona dziedzica, urodziła przed kilku godzinami pierwsze dziecko. Był to syn. Jak mówiła kobieta, która odbierała dziecko, było ono silne. Matka, choć wyczerpana, cieszyła się z tego bardzo. Wszystkie troski i dolegliwości były zapomniane. W myślach szukała imion pasujących do pierworodnego. Śmiejąc się szczęśliwie, patrzyła na koszyk z dzieckiem, przy którym kobieta trzymała straż. Zmieniła ją wynajęta mamka. W pokoju panował półmrok, gdyż opuszczone do połowy żaluzje nie przepuszczały promieni kwietniowego słońca. Lekki zapach kopru włoskiego przenikał do wnętrza sypialni. W południe w pałacu zjawił się pan domu. Bez wypoczynku włóczył się po polach i lasach, był niespokojny. Myślał o tamtym wieczorze październikowym, o tym, jak powinien powitać małżonkę i dziecko. Był o nich niespokojny. Tym większa była jego radość, gdy zobaczył ich w dobrym stanie.


Dziecko było na schwał. Szczęśliwi rodzicie ustalili dzień chrztu, gdy nagle - nikt nic potrafił podać przyczyny - chłopca chwyciły silne konwulsje i zanim zdążono dokonać chrztu zastępczego, wyzionął ducha. Pani Urszula była niepocieszona, małżonek znosił do milcząco. Po upływie roku urodziła się córeczka, ale tak słaba, że żyła zaledwie kilka godzin. Następne dziecko, syn, który po roku przyszedł na świat, zmarł bez chrztu. Toteż, gdy 24 czerwca 1701 roku urodziło się czwarte dziecko, duchowny ochrzcił chłopca już po kilku godzinach. Dano mu imiona Hans, Krzysztof. Zmarł on nie dożywszy roku. Wtedy pan Gablenz, który był ojcem chrzestnym ostatniego dziecka, odbył poważną rozmowę z von Wiedebachem. Radził mu oszczędzać żonę: -"Chodzą wokół pogłoski, że na was ciąży przekleństwo!". A na to von Wiedebach: -"Niech baby plotą, po co się martwić z powodu babskiego gadania!". Ten zamruczał: -"Musi jednak być coś prawdziwego w tym, co mojej żonie powiedziała żona Jakuba! Chcę tylko zatroszczyć się o to, aby pani Urszula nie dowiedziała się. W jej stanie nie byłoby to dobrze". Jednak jego troskę była spóźniona. Gadatliwe języki są szybsze,niż ostrożna troska. Zanim jeszcze pan Gablenz mógł porozmawiać ze swoją żoną w tej sprawie, przybył konny posłaniec. Dziedzic Jabłońca prosił go o przybycie, gdyż, pani Urszula wydała na świat przedwcześnie dziewczynkę. Był jeszcze bardzo słaby promyk życia. Zgasł, zanim się zapalił, a życie matki także przez dłuższy czas było w niebezpieczeństwie. Upłynęły prawie dwa lata, a w kołysce we dworze w Jabłońcu znów leżał chłopiec. Nie tak już radośnie, jak przy pierwszym dziecku, patrzyła matka na niego. Troska nie odstępowała jej: czy ma prawo zatrzymać dziecko? Chłopca ochrzczono imionami ojca: Otto, George. Było to uderzająco piękne, silne dziecko, które rozwijało się szybko. Mając 9 miesięcy zaczął gaworzyć i schodził z ramion opiekunki. Pani Urszula jedynie z niechęcią zostawiała z nią chłopca. Najczęściej sama troszczyła się o niego. Lecz nieszczęście czyhało.Pewnego pięknego majowego dnia 1705 roku matka siedziała na ławce na dziedzińcu pod drzewami pokrytymi młodymi liśćmi. Dziecko bawiło się koło niej na grubym kocu i gaworzyło. Ona cieszyła się z tego i uśmiechając się kiwała głową. Nagle Otto George wykrzywił buzię do płaczu. Pani Urszula pochyliła się nad nim, wzięła go na ręce i pieszczotliwie zapytała: - "Co jest kochanemu dziecku, gdzie boli?". - Chłopiec podał jej silną rączkę i powiedział: -"Tu, tu". Lecz ona nie mogła zauważyć nic podejrzanego. Po południu rączka spuchła i pokazało się czerwone pasmo. Drobne ciałko płonęło w gorączce. Matka, pełna trwogi, próbowała wszystkiego. Nawet stary owczarz musiał przybyć i upuścić chłopcu zatrutą krew. Na próżno! Także to dziecko musiała bolejąca dziedziczka oddać śmierci. Wtedy to, w dniu pogrzebu, wieczorem, pan von Wiedebach wyznał małżonce, co wydarzyło się tamtego październikowego wieczoru przed prawie dziesięciu laty. On nie oszczędzał siebie i wyznał swoją winę wobec Katarzyny. - A ty nie próbowałeś odnaleźć miejsca pobytu dziewczyny i jej dziecka? - pytała zmartwiona pani Urszula. - Może potrafisz jeszcze odpokutować część winy w stosunku do jej dziecka! - Próbowałem. W jej rodzinnej miejscowości znalazłem ślad. Tam obca kobieta pytała się w przytułku dla ubogich o starą Schnellschmidt. Gdy jej odpowiedziano, że ta zmarła, kobieta poszła dalej i nikt nie wie dokąd. Na drugi dzień przy młynie wyciągnięto z wody i kobietę, i dziecko. - To będzie Katarzyna! Biedna kobieta! - westchnęła pani, von Wiedebach i zapłakała z powodu cudzego i swego cierpienia. Małżonkowie trzymali się z dala od siebie, dopóki pani Urszula nie stała się spokojną. Z bólem patrzyła na to, jakim niespokojnym zrobił się jej małżonek. Miłość do niego stała się przez to głębszą, odkąd się dowiedziała, jak ciężko cierpiał pod uderzeniami losu. Pewnego dnia znalazła go opartego o bramę, pogrążonego w myślach. Włosy na głowie lekko mu posiwiały. Podeszła do niego niespodziewanie i rzekła: - "Najmilszy, pozwól nam wziąć we wspólne ręce ciężki dopust boży. Może Bóg będzie dla nas łaskawszy. Przez wszystkie lata w rocznicę śmierci naszego ulubionego dziecka chcemy uczcić pamięć zmarłych dzieci naszej wsi i w ten sposób uwolnimy się od przekleństwa!". Jak postanowiła, tak uczyniła. Także opuszczone groby przy murze cmentarnym nie były pominięte. Jednak przekleństwo musiało spełnić się do końca. Także siódme dziecko, które urodziła w 1706 roku, przyszło martwe na świat. Dopiero ósme dziecko, jako jedyne pozostałe przy życiu, przedłużyło rodzinę von Wiedebachów. Nieco później rodzice ufundowali swoim tak wcześnie zmarłym dzieciom płytę, którą umieszczono w kościele w Jabłońcu, gdzie można ją jeszcze zobaczyć. Każde z siedmiu niemowląt jest zawinięte w żółto-czarny całun (barwy rodowe von Wiedebachów).  Dzieci leżą w kwiatach róży. Dziewczynki od chłopców odróżnia  czepek. Nad ich głowami herb Wiedebachów.

 

                                                                                                                 AUTOR LEGENDY:

                                                 L. Grzeja pt. Przekleństwo porzuconej. Lubskie Zeszyty Historyczne, z. 4, Lubsko,1985.

 

Dzieci Wiedebachów:

syn - zmarły 16 kwietnia 1698 roku
córka - zmarła 21 kwietnia 1699 roku
syn - zmarły 3 września 1700 roku
syn Hans Christof - zmarły 24 czerwca 1701 roku
córka - zmarła 15 lipca 1702 roku
syn Otto George - zmarły 29 czerwca 1704 roku
syn - zmarły 9 września 1706 roku.

Wszystkie dzieci zawinięte są w tzw. powijaki w kolorach rodowych von Wiedebachów (czarno-żółte). Nad głowami kartusze herbowe.

Ciała matki i dziecka znaleziono w kanale doprowadzającym wodę do młyna Thomasa, po którym dziś pozostały tylko ruiny. Z miejscem tym związane są współczesne opowieści mieszkańców, którzy twierdzą, że tam straszy. Jedna z historii mówi o podróży mieszkańców Świbnej furmanką na pasterkę do Jabłońca. W pewnym momencie koń odmówił dalszej jazdy, a podróżujący "coś" widzieli. Podobna historia spotkała mieszkańca Jabłońca, który jechał motorem z córką. Czegoś tak się przestraszyli, że wrócili do rodziny w Świbnej opowiadając na gorąco, co im się przytrafiło. Te historie znała młodzież świbińska, dla której nocny (zwłaszcza samotny) powrót z dyskoteki w Jabłońcu był dużym wyzwaniem.

Ciekawy jest również toponim na niemieckiej mapie topograficznej wzdłuż drogi Zwippendorf-Gablenz. Droga ma nazwę Totenweg (Droga Umarłych).

Parafianie ze Świbnej mieli duży udział w budowie i remontach kościoła w Jabłońcu. Otto Georg finansował przebudowę kościoła na początku XVIII w. a Alfred Büttner ze Świbnej (Krebsmuhle) w 1922 roku ufundował trzy nowe dzwony dla kościoła w Jabłońcu. Wszystkie trzy dzwony na stronie przedniej miały imię fundatora oraz napis – napomnienie skierowane do wszystkich chrześcijan: „ O kraju, o kraju, słuchaj słów Pana”, po przeciwnej stronie nazwisko producenta Ulrich & Weule i rok 1922. Istnieje też informacja, iż dzwony te nazwano: Wiara, Nadzieja i Miłość. Mieszkańcy Zwippendorf uczęszczali do kościoła protestanckiego w Gablenz, który był kościołem filialnym, podległym Kirchspiel (odpowiednik dzisiejszej parafii) Badauch (dziś Budziechów).

 

Analiza drzewa genealogicznego rodu Wiedebachów, jak również siedzib gałęzi tego rodu pozwala na wskazanie pewnych nieścisłości w przytoczonej wyżej legendzie.

Pałac w Świbnej został  przebudowany w latach 1700-1710 właśnie przez Otto Georga von Wiedebacha, którego żoną była Ursula Magdalena von Briesen. Dowodem na to są herby rodowe z inicjałami rodów von Wiedebach i von Briesen, które na portalu pałacu pozostały do dziś. Czas budowy pałacu pokrywa się w dużej mierze z datami urodzin siedmiorga dzieci tego małżeństwa. Trudno powiedzieć na ile gruntowna była przebudowa pałacu i gdzie w tym czasie mieszkało obciążone klątwą małżeństwo. Należy raczej przypuszczać, że mieszkali tymczasowo w przypałacowych zabudowaniach w Świbnej. Posiadłość w Jabłońcu należała do linii rodowej von Gablenz, od której z resztą pochodzi nazwa wsi. Wątpliwe by na tak długi czas budowy arystokratyczne małżeństwo korzystało z gościnności rodziny w Gablenz. Faktem jest jednak również to, że wymieniony w opowieści pan von Gablenz mógł mieszkać w Biedrzychowicach Dolnych (Friedersdorf), która w różnych okresach (w całości bądź w części) należała do tego rodu. Dobra te nie są wymieniane jednak, jako własność Wiedebachów linii Zwippendorf  & Gablenz.

Bardziej sensowna wydaje się nieco inna geografia tej historii. Katarzyna mogła być mieszkanką Jabłonic i przyszła po pomoc do hrabiego ze Świbnej, a wracając utopiła się w pobliskim kanale młyńskim osady Thomas Muhle. Ale to już tylko domysły.

bottom of page